niedziela, 16 listopada 2008

coraz bliżej...

U mnie już pachnie świętami. A to za sprawą pierniczków, których sezon już rozpoczęłam. Za wcześnie? Nie, jeśli brać pod uwagę, że mam w tym roku na celu wypróbować kilka różnych przepisów. Że powstanie ich dużo... mam spory rynek zbytu w domu i poza :) Nie patrząc daleko, dzieci z sąsiedztwa napewno nie odmówią. Zresztą do świąt jeszcze na tyle daleko, że większość z nich pewnie zniknie wcześniej. Właśnie pieką się pierwsze pierniczki, jutro zamieszczę ich zdjęcia i podam przepis. Są z dodatkiem melasy i trochę mnie przeraził ten przepis w trakcie wyrabiania ciasta, bałam się, że mogą być ciężkie do zjedzenia. A to dlatego że melasa nadała im dziwnej brązowej barwy, dziwnej też konsystencji, takiego puszystego deliaktnego musu i ostrego zapachu. No ale pełna wiary, że muszą się udać, uformowałam ciasto w kulę i schowałam na godzinę do lodówki. Równie wielkie zdziwienie wywołał u mnie widok ciasta, gdy je wyjęłam. Pudding. Delikatny mus o idealnej konsystencji. Ale rozwałkowałam, wycięłam ciasteczka (muszę przyznać, że idealnie sie wykrawały) i upiekłam. Odczekałam aż wystygnie pierwsza partia i spróbowałam. Bardzo dobre! Twarde tak, jak muszą być (powoli lądują poszczególne partie w puszce, by zmiękły) ale smak zupełnie przeze mnie nieoczekiwany. Nie za ostre w smaku, takie idealne nawet, na słodkość też, wszystkie składniki wyważone. Tak więc pierwsze podejście do pierniczków bez pudła :)

Brak komentarzy: